poniedziałek, 2 września 2024

50 LAT polskiego WARGAMINGU (i kilkanaście MOJEGO)

W tym roku przypada 50 lat polskiego WARGAMINGU - datę wybrano w sposób symboliczny: tyle lat minęło od powstania w Warszawie pierwszego miejsca regularnych spotkań miłośników historii i figurek czyli Pracowni Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej. Z tej okazji w ramach tegorocznej, osiemnastej edycji Pół Chwały w Niepołomicach, zostanie zorganizowana specjalna gala. I ja zostałem na nią zaproszony z prośbą o zaprezentowanie działalności Klubu Gier Historycznych, ale - niestety - po raz pierwszy od kilku lat w tym roku na PCh mnie nie będzie. Niech zatem ten wpis, trochę wspominkowy a trochę w stylu chwalipostu, zastąpi ową prezentację.

Jakie były głębokie korzenie Klubu Gier Historycznych (KGH)? Trzeba zacząć daleko i głęboko. Historia każdego wargamera jest pewnie jedyna i niepowtarzalna, ale ja należę do tych, którzy nie przeszli po drodze przez WH40000 i różne takie tam systemy.

Grami interesuję się oczywiście od dziecka. Jak miałem 7 lat poznałem szachy i gram do dziś. Zawsze tylko towarzysko - z tatą, kuzynami, wujkami... Nigdy nie w żadnym klubie ani turnieju. Nawet nie interesowałem się żadną teorią debiutów (dopiero ostatnio, kiedy trochę sobie pogrywam na chesscomie, nauczyłem się co to jest partia włoska czy hiszpańska...). Poznałem szachy dla trzech, szachy heksagonalne i pewnie jeszcze trochę innych wariantów. Z kuzynem Jackiem najpierw rozgrywaliśmy kilka partyjek normalnie, potem kilka w Rumcajsa (albo Rozbójnika, nie pamiętam) - czyli szachy na wybitkę a jak nawet te partie wydawały się nam zbyt długie, to na końcu ustawialiśmy figury i pstrykając w swoje dążyliśmy żeby wybić jak najwięcej figur przeciwnika - taki rodzaj szachowych kręgli :)

Jeśli już jestem przy czasach późnego PRL, to oczywiście pamiętam też niektóre planszówki. Ale największy sentyment mam do pewnej gry, gdzie pionki były w kształcie samochodów i jeździło się po żółtej planszy pełnej znaków drogowych. Miałem też wtedy swoje pierwsze figurki - postaci żużlowców w barwach klubowych. Dla chłopaka z Torunia - taki zestaw to absolutna podstawa. Nie pamiętam tylko, czy to były tylko takie figurki "kolekcjonerskie" czy tez to było połączone z jakąś planszę w formę gry. Czasami też braliśmy z kumplem Dziobolem żołnierzyki, szliśmy do przyosiedlowego lasku (koło Fortu II na Rubinkowie) i robiliśmy nimi bitwy. Później, już w latach '80, pojawiły się zestawy małych żołnierzyków, tak na oko chyba w skali 15mm, i z kumplem (Pelem) chcieliśmy zrobić dioramę w stylu Dzikiego Zachodu (ja miałem Indian, kumpel żołnierzy Unii - nawet zaczął ich malować) ale na planach się skończyło.

Wracając jeszcze na chwilę do Jacka - z nim to mieliśmy przeróżne projekty :) - ja jestem o kilka lat starszy, więc pewnie większość pomysłów wychodziła ode mnie. Kilka pamiętam, jak na przykład projekt wielkiej planszowej gry o wojnie na Pacyfiku. Nie znałem wtedy heksów, wszystko szło na kwadratowych polach. Mieliśmy też swoiste "bitewniaki" - z klocków popularnych w tamtym czasie, takich żółtych i czerwonych, budowaliśmy bazy wojskowe z budynkami i samoloty. Tymi samolotami nadlatywaliśmy nad bazy przeciwnika i zrzucaliśmy na nie "bomb" czyli... puste już naboje do syfonów. Rozpierducha była konkretna :)

Po kilku latach ten pomysł twórczo rozwinęłyśmy z Pelem, kiedy już mocno siedzieliśmy w sklejaniu modeli kartonowych z "Małego Modelarza". Zaczęliśmy robić miniaturki okrętów z grubej tektury (wielkości mniej więcej jak dziś Bogowie Wojny: TOGO). Cel był taki, żeby potem zrzucać na nie jakieś zapalone "bombki". Parę modeli zrobiliśmy, ale do bitwy nie doszło...

Na przełomie lat 80/90 bardziej mnie interesowała muzyka i kontrkultura. Generalnie nie miałem wśród znajomych nikogo, z kim mógłbym w coś zagrać (poza szachami). Dziobol kupił sobie "Gwiezdnego Kupca" ale ta gra mnie w ogóle nie wciągnęła, głównie ze względu na tematykę. Jakieś "Dragony" widziałem, ale wtedy całą kasę wydawałem na płyty, kasety, koncerty. Kupiłem tylko jedną grę heksową, "Pustynną Burzę", by nigdy w nią nie zagrać.

Mapa do "Pustynnej Burzy" - fot. z portalu Strategie

Jak widać, mapa do tej gry nie obfituje w szczegóły. mam ją do dziś, ale... wzbogaconą o różne lasy, wioski, drogi... Trochę się na niej później bawiłem kombinując i tworząc swoje trochę własne zasady.

Z tamtych czasów pamiętam jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz - w Toruniu, albo na Rynku albo na Szerokiej od strony Rynku, gdzieś w okolicach dawnego PDT, w latach '90 była księgarnia, w której ofercie były też gry. Na wystawie mieli dużą dioramę, do Warhammera albo czegoś w tym stylu. O ile świat tych stworów absolutnie mnie nie pociągał, to sama makieta - coś w rodzaju drewnianej warowni - była czymś, obok czego nigdy nie mogłem przejść obojętnie. Często przy niej przystawałem.

Po studiach zacząłem pracę w muzealnictwie i temat gier wszelakich jakoś tak mi się przewijał. Nadal nie mając z kim grać, wsiąkłem w strategie komputerowe, co było jednak zgubną ścieżką, zważywszy ilość zmarnowanych godzin. Europa Universalis, Close Combat, Commandos, Steel Panthers... i wiele innych. Ale gry planszowe ciągle jakoś mnie kręciły. Co ciekawe, znowu dłubałem jakieś swoje projekty - na przykład seria mini-gierek heksowych o bitwach Powstania Listopadowego czy "Korpus" - hybryda planszy i figurek w klimacie wojen napoleońskich. Kombinowałem też z czymś w stylu planszowej Europy Universalis.

Temat figurek też się przewijał. Biurko obok mnie miał śp Zbigniew Fuiński, wieloletni i zasłużony członek Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy, wydawca czasopisma "Dawna Broń i Barwa", z którym w kilku numerach nawet mu pomagałem. 

Niezwykły człowiek i kopalnia wiedzy. Jednym z tematów naszych fascynujących rozmów były... figurki wojskowe. Sam zresztą, w ramach działalności SMDBiB jeszcze w latach 70. i 80. organizował cykliczne wystawy figurek - mam katalogi chyba VIII i IX. Opowiadał też o koledze, który przez dwa lata grał korespondencyjnie (!) figurkami w Waterloo z kolegą z Anglii. Obaj w swoich domach mieli rozstawione makiety i przesyłali pocztą swoje ruchy. Ależ mi to działało na wyobraźnię... Kilka lat później zrobiłem swego rodzaju kontynuację tej tradycji, ale o tym za chwilę. 

W kolejnym moim Muzeum (z będzińskiego zamku i pałacu przeniosłem się do "Sztygarki" w Dąbrowie Górniczej) trafiłem akurat na czas, kiedy muzeum, że tak to nazwę, zaczęło wychodzić na zewnątrz. Na wszelkiego rodzaju miejskich festynach, dożynkach itp. muzeum musiało wystawić swoje stoisko. Działa archeologii wystawiał piaskownicę z ukrytymi artefaktami do odkopania, a ja zaproponowałem gry historyczne. Ze sklejki i kija od miotły zrobiłem kilka gier, takich jak HNEFATAFL, ALQUERQUE, FORTECA i jeździłem z nimi jak na stoiska promocyjne w supermarketach. 

Raz w tygodniu muzeum było otwarte dla zwiedzających po południu, czyli musiałem siedzieć na tak zwanym dyżurze. Frekwencja zwiedzających powalająca nie była, nad książką przysypiałem i właśnie wtedy wpadłem na pomysł, żeby w ramach tych moich dyżurów robić spotkania z historycznymi grami planszowymi. Wymyśliłem nazwę Dąbrowki KLUB Miłosników GIER HISTORYCZNYCH, z czasem skróconą do obecnej formy. No i regularnie spotykałem się sam ze sobą. Mam doświadczenie w grach solo, więc nie miałem z tym problemu, a to była zawsze jakaś większa aktywność niż tylko czytanie książek. Miałem kilka swoich pierwszych historycznych planszówek. 

Już wtedy miałem wielką frajdę nie tylko z samego grania, ale także z pokazywania gier innym ludziom. Stąd mój chętny udział w imprezach, jeździłem do zaprzyjaźnionych szkół z pokazami. Do dziś mnie to kręci.

To był rok 2012. Mniej więcej po roku takiej "działalności" przyszedł do muzeum pewien człowiek. Usłyszał gdzieś że są w muzeum te spotkania Klubu Gier, więc wpadł zobaczyć. Pogadaliśmy chwilę i okazało się że ma trochę doświadczenia w tej tematyce: działał trochę w rekonstrukcji historycznej (XVII wiek), grał w VETO! i miał pomalowane figurki do "OGNIEM i MIECZEM" (OiM). Norbert - bo o nim mowa - zawsze więcej mówił że ma niż miał w rzeczywistości, ale dał mi solidnego kopa do przodu. Ja w tym czasie teoretycznie już znałem OiM. Teoretycznie, bo nie miałem żadnych figurek. Ale znalazłem stronę gry w sieci, wydrukowałem wszystko co się dało - to były jakieś zasady i rozpiski w wersji demo. Pracując w muzeum i organizując swoje pokazy, działałem także w ramach akcji LATO, na co miałem skromny fundusz. Skromny, ale wystarczył żeby kupić pierwsze pudełko Kozaków (podjazd), pierwsze farbki i pędzelki. Miałem już 40 lat na karku a w życiu nie malowałem żadnych modeli - sklejałem jedynie kartonowe, a więc już kolorowe. A teraz - przychodziłem do pracy i malowałem żołnierzyki. Patrzyli na mnie trochę jak na kogoś mało poważnego. Ale dzięki temu rozwinąłem w muzeum coś, co przybrało z czasem całkiem pokaźne rozmiary. Wiem, że podobne inicjatywy pojawiają się tu i ówdzie, namierzyłem jakiś efemeryczny klub gier w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańku - ale śmiem twierdzić, że to co się działo w dąbrowskiej "Sztygarce" - było największą i najdłużej trwającą tego typu działalnością w polskim muzealnictwie.

Moje pierwsze pomalowane figurki, ustawione na parapecie mojego pokoju w muzeum, z widokiem na Park Militarny "Reduta">

Malując jednocześnie uczyłem się zasad - zrobiłem sobie takie zielone i pomarańczowe prostokąciki o wymiarach podstawek. Miałem taką fazę, że nawet zacząłem robić domki i elementy terenu. Spod naszego T-34 wyjąłem kilka kamieni żeby zrobić skałki. Jeszcze nie wiedziałem, że w "OiM" oficjalnie takich terenów nie ma - to był z pewnością najcięższy zrobiony przez mnie teren :)

Pierwsza moja bitwa w "OiM" - bratobójcza walka Kozaków.

Zacząłem się interesować, kto w okolicy gra w "OiM". To były czasy świetnego forum tej gry - tak trafiłem na von Bertholda, ówczesnego wicemistrza Polski, nauczyciela z Sosnowca i twórcę działającego do dziś klubu DD6. Akurat organizował jakiś szkolny turniej, więc wziąłem swoich Kozaków i pojechałem. Do pierwszej walki stanąłem z jakąś nastolatką. Pamiętam to uczucie, kiedy po rozstawieniu figurek kompletnie nie wiedziałem od czego zacząć. Kiedy w końcu zacząłem, wybór okazał się tragiczny w skutkach: trójką konnych mołojców zaszarżowałem czwórkę rajtarów moskiewskich...
Chwilę potem pojechałem na słynną wówczas "Bitwę o Śląsk" do Chorzowa, ale starłem się tylko towarzysko z Tatarami Robaka, bo nie miałem czasu na cały turniej. Wybiegając nieco w przyszłość - na chorzowskim turnieju organizowanym przez Leszka (Rahumene) byłem tylko jeszcze raz. udało mi się zdobyć od któregoś z testerów jeszcze przedpremierowy Siedmiogród, szybko go pomalowałem i dzięki temu byłem pierwszym graczem turniejowych tą frakcją - co do dziś pozostaje moim największym sukcesem jeśli chodzi o OiM.

Drugim moim podjazdem był Gosiewski. Chyba wtedy, w 2014 roku, zacząłem kombinować coś z historycznymi bitwami. Zawsze lubiłem literaturę historyczno-wojskową, kochałem mapki, więc musiało się to tak skończyć... (na zdjęciu poniżej pierwsze domki mojej produkcji :) )


Poniżej granie pokazowe w CH "Pogoria", gdzie muzeum miało swoja przestrzeń do wykorzystania. Tego łupnia (niedawno zastanawiałem się jak to będzie w mianowniku: łupień? chyba jednak: wpierdol) nie sposób zapomnieć. Grałem Gosiewskim przeciwko Tatarom Bertholda. Tatarzy prowadzeni ręka Mistrza wzięli moich dzielnych husarzy w dwa ognie i wybili do nogi...

Takich i podobnych akcji, pokazów, było całe mnóstwo, szkoda czasu na opisywanie wszystkiego (może tylko dodam, że w Noc Muzeów 2014 zagraliśmy pierwszą naszą dywizję: RON/KOZ moje i Norberta vs OTT Bertholda). Ale efekt był taki, ze z roku na rok sprawa dobrze się rozwijała. Pomysł z grami dla dzieciaków w ramach akcji LATO czy ZIMA tak się spodobał w mieście, że w sumie przez kilka lat dostałem ładnych parę tysięcy na działalność, dzięki czemu już nie musiałem malować figurek ani sklejać domków. Kroki milowe były dwa: pierwszy to turniej OiM, drugi to wystawa IMAGO BELLI.

Po kilku miesiącach była nas już mała grupka, więc można było pomyśleć o turnieju. Budżet na nagrody miałem taki, że każdy z czterech uczestników dostał pudełko podjazdowe jednej nacji. Chciałem być sprytny i myślałem, że dzięki temu w orbicie muzeum będą miał wszystkie. Nie przewidziałem tylko, że zwycięzca wybrał Turków, których zaraz potem sprzedał... Było jeszcze kilka różnych turniejów, każdy w jakiejś niezwykłej formule. A to na przykład Nocny Turniej (w ramach Nocy Muzeów) z zasadą: "Bijmy szybciej bo się ściemnia". Albo innym razem turniej drużynowy ZAGŁĘBIE vs ŚLĄSK ze scenariuszami opartymi o rzekę (wiadomo: Przemsza/Brynica).

Najważniejszym jednak wydarzeniem była organizacja mojej autorskiej wystawy IMAGO BELLI - czyli jak w dawnej Polszcze woyowano... - wiosną 2015 roku. Koncepcja wystawy z jednej strony nawiązywała do dawnych krajowych wystaw figurek historycznych (o czym pisałem wyżej) z drugiej zaś miała pokazać historię polskiej wojskowości przez pryzmat gier historycznych. Było kilka kluczowych elementów ekspozycji, jak choćby jej interaktywność (można było grać w niektóre prezentowane gry), pokazy na żywo, makieta fikcyjnej bitwy pod Koniecwolą (dawna, pierwotna nazwa Dąbrowy Górniczej: Koniecwola/Koniecpolska Wola) i wreszcie turniej. Pierwszy, jak się potem okazało, z cyklu dąbrowskich Turniejów o Buławę. Ściany przyozdobione były dużymi reprodukcjami rycin Dahlbergha z polskimi tłumaczeniami.


Parę fotek z otwarcia wystawy:

Ta bitwa pod Koniecwolą, choć sama w sobie fikcyjna (przez cały czas trwania wystawy stała jako makieta, ale na koniec rozegraliśmy na niej regularną bitwę) - dała w sumie początek czemuś, co w OiM do dziś kręci mnie najbardziej, a więc mega bitwom historycznym. Prezentowane są, jedna, czasem dwie w roku, w różnych miejscach. najwięcej było ich na Polach Chwały, ale także w różnych muzeach. Szczegółowe relacji i opisy można znaleźć tu na blogu.

Zwieńczeniem imprezy był, jak już wspomniałem turniej. Nigdy nie byłem graczem turniejowym, nie byłem specjalnie znany w tzw. "środowisku" więc graczy postanowiłem zachęcić i przyciągnąć nagrodami, w tym replika XVII-wiecznej buławy.

I tak to się od tego momentu toczyło, rok w rok, aż do pandemii. Cykliczne spotkania raz w miesiącu, w wakacje i ferie raz w tygodniu, do tego wszelkie Noce Muzeów i Industriady. Mimo że początkowo idę klubu były spotkania i granie głównie w historyczne planszówki, to jednak bitewniaki zdecydowanie zdominowały stoły. czasami zdarzało mi się zaprosić jakiś gości specjalnych, a to braci Molczyków z ich BW-Napoleonem, a to twórcę systemu WRZESIEŃ 1939.


Zasada działania KGH była prosta - gramy we wszystko co jest (czasami mniej niż bardziej) historyczne i nie wymaga prądu. Tylko trochę na początku tolerowałem nieco Warhammera. Wiem, że niektórzy mieli do mnie o tę historyczność pewne pretensje, ale trzymałem się swojej linii (choć sam robiłem jeden wyjątek - dla Neuroshimy Hex). 

Największym świętem był doroczny Turniej o Buławę. Odbyło się 7 edycji. Trochę pokrzyżowały nam plany epidemiczne ograniczenia. W sumie z tymi turniejami trafiliśmy w OiM na czas pewnej turniejowej posuchy: oczywiście, był Wilanów i Niepołomice, ale cykliczna "Bitwa o Śląsk" już się skończyła a czas MISZCZOSTW Kamila jeszcze nie nadszedł. Kiedyś, jak znowu znajdę w miarę wolną chwilę, zrobię osobny wpis o całym cyklu, bo warto o nim wspomnieć w historii polskiego wargamingu historycznego.

W lutym 2022 roku zacząłem nową pracę w nowym miejscu - w Śląskim Centrum Wolności i Solidarności (Kopalnia Wujek w Katowicach, pamiętna masakrą górników 16 grudnia 1981 roku). Zatrudniając się mówiłem dyrektorowi - że chciałbym dalej prowadzić podobny (choć już mniej bitewniakowy) Klub Gier Historycznych. oczywiście jakiś stolik i miejsce w sercu dla OiM znajdzie się zawsze. Ale teraz gramy więcej w gry planszowe - też dające dużo frajdy. Przez jakiś czas trwały jeszcze równoległe spotkania w Dąbrowie, ale tamta formuła jednak się wypaliła a ja nie jestem w stanie prowadzić dwóch takich miejsc.

Codzienność wygląda tak, że spotykamy się regularnie, zazwyczaj raz w miesiącu. Co jakiś czas przygotowuję jakiś historyczny pokaz - ostatni był w Krakowie w maju tego roku, najbliższy w Suchej Beskidzkiej w październiku - ale o tym wszyscy którzy tu zaglądają pewnie wiedzą. Częścią tych historycznych pokazów są także specjalne elementy terenu - od dzieciństwa spędzonego na toruńskich fortach jestem miłośnikiem architektury militaris. Nie mam zdolności manualnych, ale znam świetnego człowieka, który zrobi wszystko, co mu narysuję, od Kudaku po czworogran wskośnorogi. Choć sam też coś tam sobie nieudolnie dłubałem:

Taki tekst wspominkarski powinien zakończyć się serią podziękowań. Wszystkich z pewnością nie wymienię, tak wielu ludzi przewinęło się przez te lata przez moja orbitę i zostawiło trwały wkład w funkcjonowaniu klubu. Zatem - bez silenia się na jakąś konkretną kolejność - zestaw pozdrowień i podziękowań:

- dąbrowska ekipa KGH: Norbert, Jasiek, Maciek, Olek, Michał, Dawid, Gabryś, Marek, Khamul (nie mógł się przebić ze swoimi planszówkami), Daniel
- sosnowieckie DD6: Berthold, Tomek, Zyga
- ekipa (stała i przelotna) WG: Sosna, Glorfindel, Witold, Krzysiek, Piotrek
- człowiek od fortyfikacji: Robert
- stare wiarusy OiM (tu na pewno wszystkich nie wymienię, ale wszystkich przemiło wspominam): Zbyszek Zk, Olbracht, Jarema, Lubelak, Cichy, Kaduceusz, Skościanski, Masakrator, Elt, Rahumene, Szwedzki, Pułkownik, Stanisław...
- z nowych wiarusów oczywiście Miszczu i chłopaki ze Śląskiej Braci OiM
- bracia z GM Boardgames: ciągle mam problem który jest który ;) ale oni wiedzą
- ekipa z nowego, katowickiego KGH

MONT JOYE!!!


2 komentarze:

  1. Świetny wpis, fajnie się czyta taką historię

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło się było uczestnikiem tych różnych wydarzeń, a koszulkę klubowa zawsze noszę z dumą
    Mam nadzieję że nadal będziesz starał się być zwyrolem historycznych bitew w OiM'a

    OdpowiedzUsuń