Zacząć muszę od tego, ze tym razem ludzi było mało. Czytaj: bardzo mało. Najmniej ze wszystkich naszych muzealnych imprez w ostatnich latach. Zdaje się, że nawet na kopalnię można było wejść bez rezerwacji, co w ostatnich latach się nie zdarzało. Nie wiem, może to ten upał spowodował że ludzie woleli smażyć się nad jeziorem. A po południu pójść do Parku Hallera na piwo i T.LOVE. Ale dla nas, chroniących się przed żarem z nieba w chłodnych murach Muzeum, miało to pewne dobre strony. Mniej publiczności oznaczało też mniej gadania, za to więcej przyjemności z gry. Dość powiedzieć, że chyba po raz pierwszy na organizowanej imprezie miałem możliwość osobiście zasiąść przy planszy lub makiecie.
fot. Khamul
Głównym punktem programu był tego dnia BATTLEGROUP: KURSK. Nic dziwnego - skoro impreza nazywała się INDUSTRIADA, to trzeba było jakoś do zabytków techniki nawiązać. Stół opanowany był przez dwóch Przemków, ja się specjalnie nie zagłębiałem w rozgrywkę. Wiem tylko, ze rozegrano chyba dwie gry w realiach 1945 roku, pomiędzy Niemcami a Sowietami. Ale mogę się mylić. Sceneria była, że tak powiem, miejska. W tym samym czasie na drugim stole rozgrywała się druga bitwa drugowojenna. System tym razem OWW II, makiety z OiM, więc sceneria bardziej "wiejska" - drewniane domki gdzieś na zapadłej Ukrainie, choć do walki przeciw Niemcom stanęli... Amerykanie. Cóż, mogło być i tak.
fot. Khamul & Muzzy
Ja tymczasem zasiadłem razem z Khamulem nad niewielką planszą do NYBORGA (w systemie MOUNT&PIKE). Dobrze, ze to było z samego rana, kiedy szare komórki jeszcze funkcjonowały jako tako. Nie wiem, czy Khamul był usatysfakcjonowany z gry, bo ja potraktowałem grę bardziej rozrywkowo i szarżowałem tam, gdzie zdrowy na umyśle dowódca dwa razy by się zastanowił, ale to w końcu tylko zabawa. Mam pewien pomysł na następne spotkanie, ale o tym cicho sza! Grze przypatrywał się - dość aktywnie, bo zaczął nawet dowodzić lewym skrzydłem szwedzkim - Kevin, który tak zasmakował w keksówkach, że chwilę później zasiadł do BATTLE FOR MOSCOW.
Mnie z kolei udało się znaleźć trzech chętnych do BOŻEGO IGRZYSKA. Jak dla mnie - ulubiona gra planszowa. Ma swoje uproszczenia, jedną rzecz chyba zagraliśmy trochę źle (instrukcja daje pewną możliwość interpretacji a my to chyba zinterpretowaliśmy źle), ale gra się rewelacyjnie. Zabawa tak dobra jak przy przednim węgrzynie. Te dyskusje Panów Braci, próba zawiązania sojuszu Radziwiłłów z Pacami, pokrzyżowana przez Leszczyńskich... sam miód. I co najważniejsze - udało nam się uratować Rzeczypospolitą przed upadkiem! Największe zagrożenie szło tradycyjnie od strony szwedzkiej (potem pruskiej), Moskwa właściwie się nie liczyła, ja na Ukrainie dzielnie (i skutecznie) odpierałem ataki Kozaków (raz się zbuntowali). Największe zagrożenie w pewnym momencie sprawili Turcy, którzy najechali cesarstwo, a odsiecz Armii Koronnej nie przyniosła spodziewanego rezultatu (zabrakło nie wiele, czyli zniszczenia jednej kostki przeciwnika).
fot. Muzzy
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zostało nieco więcej niż godzina czasu, więc postanowiliśmy z Norbertem zagrać jeszcze szybkli podjazd w OGNIEM I MIECZEM. Szwedzi (za 6 punktów) bronili wioski przed 8-punktowym bojowym podjazdem siedmiogrodzkim. Wioska została złupiona, rajtarzy wycięci w pień, ale dragonów nie było jak wykurzyć z zabudowań. Właściwie nawet nie próbowałem. Niestety, popełniłem jeden błąd w planowaniu i zostawiłem swojego dowódcę w skutecznym zasięgu broni kompani dragonów, na dodatek z flanki. Nie mógł tego przeżyć.. Gdyby nie to, zwycięstwo byłoby niemal całkowite - być może podjąłbym nawet próbę wyrzucenia pludraków z zabudowań. Choć trzeba przyznać, że tego wieczoru miałem wyjątkowe szczęście w kościach. A raczej - to Norbert miał wybitnego pecha (mniej więcej jak ja rano przy Nyborgu, gdzie na śmierć dowódcy trzeba było wyrzucić "9", to wyrzuciłem i to kilka razy; trzeba przyznać że miałem dobry dzień na likwidację dowódców...). Przejeżdżając przez wioskę skwadron nadwornej jazdy kopijniczej dostał dwie salwy z bliskiej odległości we flankę, co skończyło się... jedną stratą. Niemal nienaruszeni przeszli przez wieś i zmietli działko i dwie kompanie rajtarów. Miodzio, choć przez stratę mojego dowódców walka skończyła się chyba remisem (nie liczyliśmy dokładnie).
Tymczasem za oknem, w pełnym skwarze, działy się inne rzeczy. ACEBO na swoim stosiku próbował zachęcać gości do grania w różne planszówki. Potem zaczęły się koncert - HAŃBĘ słyszałem tylko przez okna ( i to z takiego miejsce, że z punktu widzenia zasad OiM nie miałbym możliwości nie tylko ich zaszarżować, ale byliby także poza zasięgiem widoczności:) Kiedy w końcu wyszedłem żeby ich posłuchać, zeszli ze sceny. Ponoć było super - kumpel kupił od nich dwie płytki, to sobie posłucham. Na razie pozostaje tylko YouTube (polecam, poszukajcie sobie). Nasza muzealna impreza kończyła się o 21 (13 godzin w pracy, od 8 rano!!!) więc z czystym sumieniem mogłem czekać na wisienkę na torcie, a był nią... koncert ZIELONYCH ŻABEK. Dawno, dawno temu, widziałem ich jako GA-GA na słynnym koncercie w Jahrocinie w roku '92. Kto nie był, też może znaleźć na YT - takie to mamy dobrodziejstwo internetu. Ale, mimo żem rasta, to jednak muzycznie dorastałem w cieniu takich legend jak słynny koncert ŻIELONYCH ŻABEK w Jahrocinie w roku '88. Kurde, nie zawiodłem się!!! Pogadałem trochę ze Smalcem, powspominaliśmy paru wspólnych znajomych. Atmosfera była jak na jahrocińskim rynku ćwierć wieku temu. Punki z budowlunki jak za dawnych lat. Kolorowe irokezy, ramoneski, ogólny nastrój taki, że punk jednak not dead. Koncert taki, że publika omal sceny nie rozwaliła - ochroniarze w pewnym momencie nawet przestali już chyba reagować. W sumie był spokój - owe ćwierć wieku temu pewnie przyszli by skini i tak spokojnie by nie było. No, ale mamy XXI wie i Duda wygrał wybory. Coś się w kraju zmienia...
fot.Muzzy
Cytat dnia: podchodzi do mnie szef i mówi: - i co Jarek, miałbyś taki koncert w muzeum w Będzinie?
Fakt, w tym samy czasie w Będzinie grała Doda czy coś w tym stylu. A kultura tu podobno jest. Świadczy o tym nasz wspaniały dom kultury.
To tyle. Do zobaczenia na kolejnej imprezie (wakacje już niedługo!).
Oczywiście wielkie dzięki za pomoc i przybycie: Przemos19 za pokaz BATTLEGROUPA, Khamul za cierpliwość przy wyjaśnianiu zawiłości M&P, Maciek za wierne przychodzenie do naszego klubu, zawsze z jakimś kolegą no i oczywiście Norbert, za całokształt i owocną współpracę. BIG UP!
Pozwolę sobie uzupełnić trochę relację odnośnie Battlegroup Kursk :)
OdpowiedzUsuńOtóż łącznie rozegrano 3 gry - jedną na 1000 punktów na stronę i dwie po 500 punktów na stronę.
Gra na 1000 punktów była głównym "daniem", w której wygrała strona radziecka - Niemcy wyczerpali BR. Zagraliśmy scenariusz specjalny z podręcznika Fall of the Reich a jego założeniami było: dla Niemców obrona blokady drogowej i zejścia ze stołu natomiast dla strony ZSRR przełamanie blokady i wyjście poza stół. Zasadniczo dość szybko starcie przerodziło się w pojedynki piechoty ze sobą jak i z czołgami (panzerfausty). Ciężkie walki toczyły się o kamienicę, której nie udało się zaszturmować skutecznie stronie radzieckiem - Niemcy ciągle dosyłali posiłki.
W kolejnej grze wszystko poszło dużo szybciej, jedna samotna Pantera zniszczyła 3 T-34 zanim zakończyliśmy rozgrywkę.
Ostatnia gra w podobnej konfiguracji ale z wykorzystaniem trochę innego sprzętu niemieckiego.
W drugiej grze dowódca małego niemieckiego zgrupowania składającego się z plutonu grenadierow pancernych i Tygrysa, siał zniszczenie i pożogę zasiadając za sterami Pantery :) Grało się zacnie bo i cała industriada zacnie wypadła w sztygarce.
OdpowiedzUsuń