poniedziałek, 24 lipca 2023

"MISZCZOSTWA" KRAKOWA 2023

Zawsze się określam jako gracz nieturniejowy, ale tym razem chciałem pojechać. Po pierwsze - z rewizytą u Kamila "MISZCZA" Jasaka. Po prostu nie wypadało nie być. No dobra - to "po pierwsze" było właściwie tym jedynym. Jakoś nie mogę się przekonać do II edycji Ogniem i Mieczem (doceniam, myślę że to dobry system, tylko bardziej mnie urzekł klimat jedynki; ponadto jako konserwatysta nie chce mi się uczyć zasad z pdf czy wydruków, czekam na książkę - do tematu zresztą jeszcze wrócę pod koniec relacji). Jak do tej pory w te nowe zasady zagrałem dwa razy, w tym raz ponad rok temu, w wersję alfa wersji bety... ;) Drugi raz jakiś miesiąc temu. Po zwycięstwo więc nie jechałem, tylko dla towarzystwa z zacnymi Panami Braćmi. Dlatego - trochę spojleruję - warto było!

Jako armię tradycyjnie wybrałem RON. Ze względu na to, co już pisałem powyżej, przygotowałem rozpiskę najprostszą z możliwych, bez jakichś większych rozkmin z mojej strony. A właściwie - rozkmina była jedna: mała armia, żeby skończyć scenariusz i mieć czas na delektowanie się eventem jako całością. Wziąłem zatem S-kę dragonów, M-kę kozaków (z kałkanami, choć bez wiedzy, co mi te kałkany w drugiej edycji dają ;) ), S-kę kozaków z rohatynami (weterani) i S-kę pancernych, też z rohatynami. Od razu mówię - nie lubię tego nowego slangu: eski, emki... Wolę tradycyjnie - wystawiłem czwórkę pancernych, szóstkę kozaków itp. No, ale dla jasności przekazu... Po turnieju wiem, że w myśl obecnych zasad punktacji za scenariusz, warto mieć jednak 5 jednostek (zdaje się, że w obecnej chwili podjazdy RON nie maja takiej możliwości) - przykład podam za chwilę.

Pierwszą bitwę zagrałem z Kozakami Arka Stamma. I tu pierwsze zaskoczenie. ArekS wybrał efekt, powodujący umieszczenie wszystkich trzech znaczników celów na swojej połowie. Patrzyłem na te chordy mołojców i moimi małymi jednostkami nawet nie bardzo jak miałem do nich podejść. Jedyną szansę widziałem na swoim lewym skrzydle - tam stanęła S-ka (czyli czwórka) jazdy kozackiej. Myślałem, że moi kozacy z rohatynami (weterani) bez trudu sobie z nimi poradzą, ale nie. Nawet jeśli wygrywałem minimalnie walki wręcz, to nie udało mi się wypchnąć tych Kozaków. Nawet przemieszczenie w to miejsce oddziału pancernych, zwłaszcza że popełniłem błąd i zamiast od lewej flanki, próbowałem dojść do nieprzyjaciela od prawej (z wystawieniem się na ogień flankowy mołojców z centrum, którzy w tym czasie, choć z natury mało ruchawi, to jednak zdążyli się obrócić). To między innymi spowodowało, że nie przejąłem kontroli nad jedynym celem, na który miałem jakieś szansę. Bo dwa pozostałe cele znajdowały się po drugiej stronie pola bitwy, pilnowane przez ostrzeliwujące się oddziały mołojców i rejestrowych (M, M, L). Nie miałem pomysłu jak to ugryźć, obejść nie mogłem bo przeszkadzał las, a pięć tur to trochę za mało żeby zrobić większy manewr. No nic, pierwsza lekcja była dość bolesna, 1:10.

Pole bitwy przed starciem: w środku las, za nim jeden punkt celu (drugi obok pola ornego z lewej strony fotki, drugi tuz koło wioski. Ten ostatni niby trzyma jeszcze moja jazda kozacka (dzięki forsownemu marszowi), ale zaraz wycofa się ostrzelana przez te tłumy Zaporożców. Po lewej stronie, tuż przy krawędzi stołu stoi moja czwórka kozaków z rohatynami (poza kadrem) z rozkazem ataku na tych widocznych za polem ornym konnych Kozaków. Oni za chwilę wejdą do tego pola i już go nie opuszczą. Widząc co się dzieje, postanowiłem przerzucić tych pancernych z prawej flanki na lewą, ale to nic nie dało. Teraz wiem, jak mogłem to zrobić lepiej, no ale jest już "po ptokach".

Dragoni już w lesie, pancerni ruszają na lewą flankę. Ostrzelani kozacy wycofali się okolic wioski oddając kontrolę nad celem. Teraz sobie myślę, że razem z dragonami może jednak powinni przejść na drugą stronę lasu, w okolice centralnego punktu celu. Trochę ograniczyłoby to możliwości ustawienia się mołojców, którzy za chwilę będą wspierać swoim ogniem swoja dzielna jazdę w tym nieszczęsnym polu ornym.

Drugie stracie było mniej jednostronne. Tym razem za przeciwnika miałem Rafała Kucharzyka (z którym spotkania, zazwyczaj w Niepołomicach, zawsze poczytuję sobie za przyjemność) i jego Elektorat Brandenburski. Znowu byłem nieco silniejszy i znowu graliśmy Kontrolę Pozycji.

Tym razem na środku pola bitwy stanęła wioska (a właściwie: ruiny). Wszystkie trzy znaczniki celów znajdowały się blisko siebie w centrum. Pomysł miałem taki, żeby dragonów postawić w polu zboża i nie robić nimi nic, tylko pilnować jednego ze znaczników. Ten cel ostatecznie udało mi się zrealizować: ani nikt do tych dragonów specjalnie się nie zbliżył, ani oni sobie zbytnio nie postrzelali. Jedna z refleksji: o ile w pierwszej edycji branie 2-3 dragonów było dla mnie czymś oczywistym (zawsze mogli się przydać) tak teraz muszę bardziej przetestować podjazd z Wołochami w składzie. Drugim celem było powalczenie o któryś z dwóch pozostałych znaczników. Z uwagi na brak doświadczenia w grze myślałem, że realne może być zajęcie i utrzymanie obu. I w sumie tak w okolicach trzeciej tury nie było źle: Brandenburczycy zdawali się wycofywać. Szóstka kozaków ostrzeliwała się z dragonami w okolicach ruin (akurat ten mój oddział miał kałkany, które chyba ani razu się nie przydały) a pancerni i kozacy z rohatynami (weterani) na prawej flance parli do przodu. W pewnym momencie elektorscy jednak skontrowali i z możliwego remisu stała się kolejna przegrana. Głównie z uwagi na to, że w 5 turze dwa moje oddziały wpadły w czerwony zakres dezorganizacji, co kosztowało mnie aż 4 punkty. Właśnie między innymi tu widać minusy brania 4-oddziałowj armii (drugi powód to mniej dostępnych aktywacji). Ostateczny wynik: 2:7, niby malutki, ale jednak progresik.

Do trzeciej bitwy stanąłem znowu na przeciw Kozaków, tym razem dowodzonych przez znanego mi z FB Pawła Bartnika. Chętnie byśmy sobie pogwarzyli przy okazji, gdyby nie to, że Miszcz, Sędzia i organizator w jednej osobie nieśmiało podszedł i zapytał był:

- Panowie, wy chyba nie gracie o zwycięstwo? 

- A na jakiej podstawie to wnioskujesz? :) ) 

Chodziło o to, czy któryś z nas nie zechciałby może pauzować (żeby dać pograć Olkowi, który jest w OiM absolutnym debiutantem). Jako, że nie chciało mi się drugi raz tłuc mołojeckim motłochem, chętnie się zgodziłem. I na tym swój udział w turnieju zakończyłem.

Niby na tarczy, a jednak czuję się, jakbym wrócił z tarczą. Po pierwsze dlatego, że... polubiłem II edycję OiM!!! :) Oczywiście, nadal najbardziej lubię epickie bitwy multidywizyjne i historyczne, w których jak dla mnie kryje się całe clou tego systemu, ale jednak. Teraz trochę dokładniej skupię się nad rozpiskami i zasadami. I to nie tylko RON. Zaskoczyła mnie moc Kozaków, którzy w tej edycji mogą całkiem skutecznie walczyć nawet bez taborów. Ogólny klimat - ok, trochę inny niż w "jedynce", ale także wyczuwalny. Mimo dwóch bolesnych porażek czegoś tam się, myślę, nauczyłem.

Po drugie - dzięki zbiegowi okoliczności zdobyłem akurat tę nagrodę, na której mi najbardziej zależało (może nie licząc pudełek na figurki, których przez tyle lat się nie dorobiłem) - książkę (z autografem!)  Radosława Sikory "Kłuszyn 1610". Będzie może inspiracja pod następnego historyka :)

Na osobny akapit zasługuje organizacja turnieju. Pisałem już o tym na FB, ale tu będzie bardziej "uwiecznione": To po prostu mistrzostwo, a nawet - miszczostwo. Brawa i owacje na koniec turnieju dla Kamila były jak najbardziej uzasadnione. Stoły, nagrody, catering... - co tu gadać, niczego nie brakowało. Ponad czterdziestu graczy też robiło niezbędny klimat. Drobne potknięcia były, ale nawet one zazwyczaj  - o ile nie zawsze - brały się z okoliczności niezależnych (np. zamieszanie z rozpiskami przed turniejem). Kamil - brawa, brawa i jeszcze raz brawa - dla Ciebie i ludzi, którzy Cię w organizacji wspierali. To mnie chyba ostatecznie przekonuje, żeby już więcej turniejów o buławę nie robić.

Na koniec jeszcze podziękowania - dla moich oponentów (Rafał! - do zobaczenia na Polach Chwały!) oraz towarzyszy podróży: Adama (niegdyś trochę Mojżesz, a trochę Winnetou) Seby Skoscianskiego i Zbyszka Zk1944. Do następnego!

Parę fotek ogólnych z turnieju (zdjęcie grupowe z FB)




1 komentarz:

  1. Jarku, sezon bez turnieju o buławe będzie nie tylko nie pełny, ale także zwyczajnie smutny.
    Dla mnie był to zawsze mały Wilanów i obowiązkowa impreza zaznaczana z wyprzedzeniem na mapie kalendarza.
    I nie ma co naszych imprez nawet porównywać. Ja zrobiłem na razie coś cały raz. Ty z jakością imprezy nie schodzisz od lat ;)
    Także jeszcze mi daleko do Twojej legendy ;)

    OdpowiedzUsuń