poniedziałek, 2 września 2024

50 LAT polskiego WARGAMINGU (i kilkanaście MOJEGO)

W tym roku przypada 50 lat polskiego WARGAMINGU - datę wybrano w sposób symboliczny: tyle lat minęło od powstania w Warszawie pierwszego miejsca regularnych spotkań miłośników historii i figurek czyli Pracowni Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej. Z tej okazji w ramach tegorocznej, osiemnastej edycji Pół Chwały w Niepołomicach, zostanie zorganizowana specjalna gala. I ja zostałem na nią zaproszony z prośbą o zaprezentowanie działalności Klubu Gier Historycznych, ale - niestety - po raz pierwszy od kilku lat w tym roku na PCh mnie nie będzie. Niech zatem ten wpis, trochę wspominkowy a trochę w stylu chwalipostu, zastąpi ową prezentację.

Jakie były głębokie korzenie Klubu Gier Historycznych (KGH)? Trzeba zacząć daleko i głęboko. Historia każdego wargamera jest pewnie jedyna i niepowtarzalna, ale ja należę do tych, którzy nie przeszli po drodze przez WH40000 i różne takie tam systemy.

Grami interesuję się oczywiście od dziecka. Jak miałem 7 lat poznałem szachy i gram do dziś. Zawsze tylko towarzysko - z tatą, kuzynami, wujkami... Nigdy nie w żadnym klubie ani turnieju. Nawet nie interesowałem się żadną teorią debiutów (dopiero ostatnio, kiedy trochę sobie pogrywam na chesscomie, nauczyłem się co to jest partia włoska czy hiszpańska...). Poznałem szachy dla trzech, szachy heksagonalne i pewnie jeszcze trochę innych wariantów. Z kuzynem Jackiem najpierw rozgrywaliśmy kilka partyjek normalnie, potem kilka w Rumcajsa (albo Rozbójnika, nie pamiętam) - czyli szachy na wybitkę a jak nawet te partie wydawały się nam zbyt długie, to na końcu ustawialiśmy figury i pstrykając w swoje dążyliśmy żeby wybić jak najwięcej figur przeciwnika - taki rodzaj szachowych kręgli :)

Jeśli już jestem przy czasach późnego PRL, to oczywiście pamiętam też niektóre planszówki. Ale największy sentyment mam do pewnej gry, gdzie pionki były w kształcie samochodów i jeździło się po żółtej planszy pełnej znaków drogowych. Miałem też wtedy swoje pierwsze figurki - postaci żużlowców w barwach klubowych. Dla chłopaka z Torunia - taki zestaw to absolutna podstawa. Nie pamiętam tylko, czy to były tylko takie figurki "kolekcjonerskie" czy tez to było połączone z jakąś planszę w formę gry. Czasami też braliśmy z kumplem Dziobolem żołnierzyki, szliśmy do przyosiedlowego lasku (koło Fortu II na Rubinkowie) i robiliśmy nimi bitwy. Później, już w latach '80, pojawiły się zestawy małych żołnierzyków, tak na oko chyba w skali 15mm, i z kumplem (Pelem) chcieliśmy zrobić dioramę w stylu Dzikiego Zachodu (ja miałem Indian, kumpel żołnierzy Unii - nawet zaczął ich malować) ale na planach się skończyło.

Wracając jeszcze na chwilę do Jacka - z nim to mieliśmy przeróżne projekty :) - ja jestem o kilka lat starszy, więc pewnie większość pomysłów wychodziła ode mnie. Kilka pamiętam, jak na przykład projekt wielkiej planszowej gry o wojnie na Pacyfiku. Nie znałem wtedy heksów, wszystko szło na kwadratowych polach. Mieliśmy też swoiste "bitewniaki" - z klocków popularnych w tamtym czasie, takich żółtych i czerwonych, budowaliśmy bazy wojskowe z budynkami i samoloty. Tymi samolotami nadlatywaliśmy nad bazy przeciwnika i zrzucaliśmy na nie "bomb" czyli... puste już naboje do syfonów. Rozpierducha była konkretna :)

Po kilku latach ten pomysł twórczo rozwinęłyśmy z Pelem, kiedy już mocno siedzieliśmy w sklejaniu modeli kartonowych z "Małego Modelarza". Zaczęliśmy robić miniaturki okrętów z grubej tektury (wielkości mniej więcej jak dziś Bogowie Wojny: TOGO). Cel był taki, żeby potem zrzucać na nie jakieś zapalone "bombki". Parę modeli zrobiliśmy, ale do bitwy nie doszło...

Na przełomie lat 80/90 bardziej mnie interesowała muzyka i kontrkultura. Generalnie nie miałem wśród znajomych nikogo, z kim mógłbym w coś zagrać (poza szachami). Dziobol kupił sobie "Gwiezdnego Kupca" ale ta gra mnie w ogóle nie wciągnęła, głównie ze względu na tematykę. Jakieś "Dragony" widziałem, ale wtedy całą kasę wydawałem na płyty, kasety, koncerty. Kupiłem tylko jedną grę heksową, "Pustynną Burzę", by nigdy w nią nie zagrać.

Mapa do "Pustynnej Burzy" - fot. z portalu Strategie

Jak widać, mapa do tej gry nie obfituje w szczegóły. mam ją do dziś, ale... wzbogaconą o różne lasy, wioski, drogi... Trochę się na niej później bawiłem kombinując i tworząc swoje trochę własne zasady.

Z tamtych czasów pamiętam jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz - w Toruniu, albo na Rynku albo na Szerokiej od strony Rynku, gdzieś w okolicach dawnego PDT, w latach '90 była księgarnia, w której ofercie były też gry. Na wystawie mieli dużą dioramę, do Warhammera albo czegoś w tym stylu. O ile świat tych stworów absolutnie mnie nie pociągał, to sama makieta - coś w rodzaju drewnianej warowni - była czymś, obok czego nigdy nie mogłem przejść obojętnie. Często przy niej przystawałem.

Po studiach zacząłem pracę w muzealnictwie i temat gier wszelakich jakoś tak mi się przewijał. Nadal nie mając z kim grać, wsiąkłem w strategie komputerowe, co było jednak zgubną ścieżką, zważywszy ilość zmarnowanych godzin. Europa Universalis, Close Combat, Commandos, Steel Panthers... i wiele innych. Ale gry planszowe ciągle jakoś mnie kręciły. Co ciekawe, znowu dłubałem jakieś swoje projekty - na przykład seria mini-gierek heksowych o bitwach Powstania Listopadowego czy "Korpus" - hybryda planszy i figurek w klimacie wojen napoleońskich. Kombinowałem też z czymś w stylu planszowej Europy Universalis.

Temat figurek też się przewijał. Biurko obok mnie miał śp Zbigniew Fuiński, wieloletni i zasłużony członek Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy, wydawca czasopisma "Dawna Broń i Barwa", z którym w kilku numerach nawet mu pomagałem. 

Niezwykły człowiek i kopalnia wiedzy. Jednym z tematów naszych fascynujących rozmów były... figurki wojskowe. Sam zresztą, w ramach działalności SMDBiB jeszcze w latach 70. i 80. organizował cykliczne wystawy figurek - mam katalogi chyba VIII i IX. Opowiadał też o koledze, który przez dwa lata grał korespondencyjnie (!) figurkami w Waterloo z kolegą z Anglii. Obaj w swoich domach mieli rozstawione makiety i przesyłali pocztą swoje ruchy. Ależ mi to działało na wyobraźnię... Kilka lat później zrobiłem swego rodzaju kontynuację tej tradycji, ale o tym za chwilę. 

W kolejnym moim Muzeum (z będzińskiego zamku i pałacu przeniosłem się do "Sztygarki" w Dąbrowie Górniczej) trafiłem akurat na czas, kiedy muzeum, że tak to nazwę, zaczęło wychodzić na zewnątrz. Na wszelkiego rodzaju miejskich festynach, dożynkach itp. muzeum musiało wystawić swoje stoisko. Działa archeologii wystawiał piaskownicę z ukrytymi artefaktami do odkopania, a ja zaproponowałem gry historyczne. Ze sklejki i kija od miotły zrobiłem kilka gier, takich jak HNEFATAFL, ALQUERQUE, FORTECA i jeździłem z nimi jak na stoiska promocyjne w supermarketach. 

Raz w tygodniu muzeum było otwarte dla zwiedzających po południu, czyli musiałem siedzieć na tak zwanym dyżurze. Frekwencja zwiedzających powalająca nie była, nad książką przysypiałem i właśnie wtedy wpadłem na pomysł, żeby w ramach tych moich dyżurów robić spotkania z historycznymi grami planszowymi. Wymyśliłem nazwę Dąbrowki KLUB Miłosników GIER HISTORYCZNYCH, z czasem skróconą do obecnej formy. No i regularnie spotykałem się sam ze sobą. Mam doświadczenie w grach solo, więc nie miałem z tym problemu, a to była zawsze jakaś większa aktywność niż tylko czytanie książek. Miałem kilka swoich pierwszych historycznych planszówek. 

Już wtedy miałem wielką frajdę nie tylko z samego grania, ale także z pokazywania gier innym ludziom. Stąd mój chętny udział w imprezach, jeździłem do zaprzyjaźnionych szkół z pokazami. Do dziś mnie to kręci.

To był rok 2012. Mniej więcej po roku takiej "działalności" przyszedł do muzeum pewien człowiek. Usłyszał gdzieś że są w muzeum te spotkania Klubu Gier, więc wpadł zobaczyć. Pogadaliśmy chwilę i okazało się że ma trochę doświadczenia w tej tematyce: działał trochę w rekonstrukcji historycznej (XVII wiek), grał w VETO! i miał pomalowane figurki do "OGNIEM i MIECZEM" (OiM). Norbert - bo o nim mowa - zawsze więcej mówił że ma niż miał w rzeczywistości, ale dał mi solidnego kopa do przodu. Ja w tym czasie teoretycznie już znałem OiM. Teoretycznie, bo nie miałem żadnych figurek. Ale znalazłem stronę gry w sieci, wydrukowałem wszystko co się dało - to były jakieś zasady i rozpiski w wersji demo. Pracując w muzeum i organizując swoje pokazy, działałem także w ramach akcji LATO, na co miałem skromny fundusz. Skromny, ale wystarczył żeby kupić pierwsze pudełko Kozaków (podjazd), pierwsze farbki i pędzelki. Miałem już 40 lat na karku a w życiu nie malowałem żadnych modeli - sklejałem jedynie kartonowe, a więc już kolorowe. A teraz - przychodziłem do pracy i malowałem żołnierzyki. Patrzyli na mnie trochę jak na kogoś mało poważnego. Ale dzięki temu rozwinąłem w muzeum coś, co przybrało z czasem całkiem pokaźne rozmiary. Wiem, że podobne inicjatywy pojawiają się tu i ówdzie, namierzyłem jakiś efemeryczny klub gier w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańku - ale śmiem twierdzić, że to co się działo w dąbrowskiej "Sztygarce" - było największą i najdłużej trwającą tego typu działalnością w polskim muzealnictwie.

Moje pierwsze pomalowane figurki, ustawione na parapecie mojego pokoju w muzeum, z widokiem na Park Militarny "Reduta">

Malując jednocześnie uczyłem się zasad - zrobiłem sobie takie zielone i pomarańczowe prostokąciki o wymiarach podstawek. Miałem taką fazę, że nawet zacząłem robić domki i elementy terenu. Spod naszego T-34 wyjąłem kilka kamieni żeby zrobić skałki. Jeszcze nie wiedziałem, że w "OiM" oficjalnie takich terenów nie ma - to był z pewnością najcięższy zrobiony przez mnie teren :)

Pierwsza moja bitwa w "OiM" - bratobójcza walka Kozaków.

Zacząłem się interesować, kto w okolicy gra w "OiM". To były czasy świetnego forum tej gry - tak trafiłem na von Bertholda, ówczesnego wicemistrza Polski, nauczyciela z Sosnowca i twórcę działającego do dziś klubu DD6. Akurat organizował jakiś szkolny turniej, więc wziąłem swoich Kozaków i pojechałem. Do pierwszej walki stanąłem z jakąś nastolatką. Pamiętam to uczucie, kiedy po rozstawieniu figurek kompletnie nie wiedziałem od czego zacząć. Kiedy w końcu zacząłem, wybór okazał się tragiczny w skutkach: trójką konnych mołojców zaszarżowałem czwórkę rajtarów moskiewskich...
Chwilę potem pojechałem na słynną wówczas "Bitwę o Śląsk" do Chorzowa, ale starłem się tylko towarzysko z Tatarami Robaka, bo nie miałem czasu na cały turniej. Wybiegając nieco w przyszłość - na chorzowskim turnieju organizowanym przez Leszka (Rahumene) byłem tylko jeszcze raz. udało mi się zdobyć od któregoś z testerów jeszcze przedpremierowy Siedmiogród, szybko go pomalowałem i dzięki temu byłem pierwszym graczem turniejowych tą frakcją - co do dziś pozostaje moim największym sukcesem jeśli chodzi o OiM.

Drugim moim podjazdem był Gosiewski. Chyba wtedy, w 2014 roku, zacząłem kombinować coś z historycznymi bitwami. Zawsze lubiłem literaturę historyczno-wojskową, kochałem mapki, więc musiało się to tak skończyć... (na zdjęciu poniżej pierwsze domki mojej produkcji :) )


Poniżej granie pokazowe w CH "Pogoria", gdzie muzeum miało swoja przestrzeń do wykorzystania. Tego łupnia (niedawno zastanawiałem się jak to będzie w mianowniku: łupień? chyba jednak: wpierdol) nie sposób zapomnieć. Grałem Gosiewskim przeciwko Tatarom Bertholda. Tatarzy prowadzeni ręka Mistrza wzięli moich dzielnych husarzy w dwa ognie i wybili do nogi...

Takich i podobnych akcji, pokazów, było całe mnóstwo, szkoda czasu na opisywanie wszystkiego (może tylko dodam, że w Noc Muzeów 2014 zagraliśmy pierwszą naszą dywizję: RON/KOZ moje i Norberta vs OTT Bertholda). Ale efekt był taki, ze z roku na rok sprawa dobrze się rozwijała. Pomysł z grami dla dzieciaków w ramach akcji LATO czy ZIMA tak się spodobał w mieście, że w sumie przez kilka lat dostałem ładnych parę tysięcy na działalność, dzięki czemu już nie musiałem malować figurek ani sklejać domków. Kroki milowe były dwa: pierwszy to turniej OiM, drugi to wystawa IMAGO BELLI.

Po kilku miesiącach była nas już mała grupka, więc można było pomyśleć o turnieju. Budżet na nagrody miałem taki, że każdy z czterech uczestników dostał pudełko podjazdowe jednej nacji. Chciałem być sprytny i myślałem, że dzięki temu w orbicie muzeum będą miał wszystkie. Nie przewidziałem tylko, że zwycięzca wybrał Turków, których zaraz potem sprzedał... Było jeszcze kilka różnych turniejów, każdy w jakiejś niezwykłej formule. A to na przykład Nocny Turniej (w ramach Nocy Muzeów) z zasadą: "Bijmy szybciej bo się ściemnia". Albo innym razem turniej drużynowy ZAGŁĘBIE vs ŚLĄSK ze scenariuszami opartymi o rzekę (wiadomo: Przemsza/Brynica).

Najważniejszym jednak wydarzeniem była organizacja mojej autorskiej wystawy IMAGO BELLI - czyli jak w dawnej Polszcze woyowano... - wiosną 2015 roku. Koncepcja wystawy z jednej strony nawiązywała do dawnych krajowych wystaw figurek historycznych (o czym pisałem wyżej) z drugiej zaś miała pokazać historię polskiej wojskowości przez pryzmat gier historycznych. Było kilka kluczowych elementów ekspozycji, jak choćby jej interaktywność (można było grać w niektóre prezentowane gry), pokazy na żywo, makieta fikcyjnej bitwy pod Koniecwolą (dawna, pierwotna nazwa Dąbrowy Górniczej: Koniecwola/Koniecpolska Wola) i wreszcie turniej. Pierwszy, jak się potem okazało, z cyklu dąbrowskich Turniejów o Buławę. Ściany przyozdobione były dużymi reprodukcjami rycin Dahlbergha z polskimi tłumaczeniami.


Parę fotek z otwarcia wystawy:

Ta bitwa pod Koniecwolą, choć sama w sobie fikcyjna (przez cały czas trwania wystawy stała jako makieta, ale na koniec rozegraliśmy na niej regularną bitwę) - dała w sumie początek czemuś, co w OiM do dziś kręci mnie najbardziej, a więc mega bitwom historycznym. Prezentowane są, jedna, czasem dwie w roku, w różnych miejscach. najwięcej było ich na Polach Chwały, ale także w różnych muzeach. Szczegółowe relacji i opisy można znaleźć tu na blogu.

Zwieńczeniem imprezy był, jak już wspomniałem turniej. Nigdy nie byłem graczem turniejowym, nie byłem specjalnie znany w tzw. "środowisku" więc graczy postanowiłem zachęcić i przyciągnąć nagrodami, w tym replika XVII-wiecznej buławy.

I tak to się od tego momentu toczyło, rok w rok, aż do pandemii. Cykliczne spotkania raz w miesiącu, w wakacje i ferie raz w tygodniu, do tego wszelkie Noce Muzeów i Industriady. Mimo że początkowo idę klubu były spotkania i granie głównie w historyczne planszówki, to jednak bitewniaki zdecydowanie zdominowały stoły. czasami zdarzało mi się zaprosić jakiś gości specjalnych, a to braci Molczyków z ich BW-Napoleonem, a to twórcę systemu WRZESIEŃ 1939.


Zasada działania KGH była prosta - gramy we wszystko co jest (czasami mniej niż bardziej) historyczne i nie wymaga prądu. Tylko trochę na początku tolerowałem nieco Warhammera. Wiem, że niektórzy mieli do mnie o tę historyczność pewne pretensje, ale trzymałem się swojej linii (choć sam robiłem jeden wyjątek - dla Neuroshimy Hex). 

Największym świętem był doroczny Turniej o Buławę. Odbyło się 7 edycji. Trochę pokrzyżowały nam plany epidemiczne ograniczenia. W sumie z tymi turniejami trafiliśmy w OiM na czas pewnej turniejowej posuchy: oczywiście, był Wilanów i Niepołomice, ale cykliczna "Bitwa o Śląsk" już się skończyła a czas MISZCZOSTW Kamila jeszcze nie nadszedł. Kiedyś, jak znowu znajdę w miarę wolną chwilę, zrobię osobny wpis o całym cyklu, bo warto o nim wspomnieć w historii polskiego wargamingu historycznego.

W lutym 2022 roku zacząłem nową pracę w nowym miejscu - w Śląskim Centrum Wolności i Solidarności (Kopalnia Wujek w Katowicach, pamiętna masakrą górników 16 grudnia 1981 roku). Zatrudniając się mówiłem dyrektorowi - że chciałbym dalej prowadzić podobny (choć już mniej bitewniakowy) Klub Gier Historycznych. oczywiście jakiś stolik i miejsce w sercu dla OiM znajdzie się zawsze. Ale teraz gramy więcej w gry planszowe - też dające dużo frajdy. Przez jakiś czas trwały jeszcze równoległe spotkania w Dąbrowie, ale tamta formuła jednak się wypaliła a ja nie jestem w stanie prowadzić dwóch takich miejsc.

Codzienność wygląda tak, że spotykamy się regularnie, zazwyczaj raz w miesiącu. Co jakiś czas przygotowuję jakiś historyczny pokaz - ostatni był w Krakowie w maju tego roku, najbliższy w Suchej Beskidzkiej w październiku - ale o tym wszyscy którzy tu zaglądają pewnie wiedzą. Częścią tych historycznych pokazów są także specjalne elementy terenu - od dzieciństwa spędzonego na toruńskich fortach jestem miłośnikiem architektury militaris. Nie mam zdolności manualnych, ale znam świetnego człowieka, który zrobi wszystko, co mu narysuję, od Kudaku po czworogran wskośnorogi. Choć sam też coś tam sobie nieudolnie dłubałem:

Taki tekst wspominkarski powinien zakończyć się serią podziękowań. Wszystkich z pewnością nie wymienię, tak wielu ludzi przewinęło się przez te lata przez moja orbitę i zostawiło trwały wkład w funkcjonowaniu klubu. Zatem - bez silenia się na jakąś konkretną kolejność - zestaw pozdrowień i podziękowań:

- dąbrowska ekipa KGH: Norbert, Jasiek, Maciek, Olek, Michał, Dawid, Gabryś, Marek, Khamul (nie mógł się przebić ze swoimi planszówkami), Daniel
- sosnowieckie DD6: Berthold, Tomek, Zyga
- ekipa (stała i przelotna) WG: Sosna, Glorfindel, Witold, Krzysiek, Piotrek
- człowiek od fortyfikacji: Robert
- stare wiarusy OiM (tu na pewno wszystkich nie wymienię, ale wszystkich przemiło wspominam): Zbyszek Zk, Olbracht, Jarema, Lubelak, Cichy, Kaduceusz, Skościanski, Masakrator, Elt, Rahumene, Szwedzki, Pułkownik, Stanisław...
- z nowych wiarusów oczywiście Miszczu i chłopaki ze Śląskiej Braci OiM
- bracia z GM Boardgames: ciągle mam problem który jest który ;) ale oni wiedzą
- ekipa z nowego, katowickiego KGH

MONT JOYE!!!


poniedziałek, 13 maja 2024

KRAKÓW 1657 - Miszczostwa OiM

Za organizację tego wydarzenia nazwany zostałem zwyrolem, ale co tam :) W drugą edycję Ogniem i Mieczem jakoś niespecjalnie chce mi się grać, a figurki stoją całymi pułkami (i półkami) więc... Pomysł zrodził się jakoś tak samorzutnie, podczas wcześniejszego turnieju u Miszcza, na którym niemal po latach spotkaliśmy się z Kaduceuszem. I tak, słowo do słowa, pojawiła się myśl, żeby przy najbliższym turnieju, w ramach imprezy towarzyszącej, zrobić kolejny odcinek z serii "Historyczne Bitwy". 

Pomysłów na bitwę było w sumie kilka, ostatecznie padło na blokadę Krakowa z 1656/57 roku. Przypomnę tylko - to jest ten moment, kiedy Szwedzi od ponad roku siedzą na Wawelu, ale sytuacja w międzyczasie zmieniła się na ich niekorzyść - byli chyba najdalej na południe wysuniętą jednostką armii szwedzkiej, wszędzie dookoła "wody potopu" już się cofnęły. Jerzy Sebastian Lubomirski przybył ze swoją dywizją pod miasto, ale w sumie miał zbyt mało ludzi (i armat), żeby przeprowadzić oblężenie, dlatego w historiografii te wydarzenia zwane są raczej blokadą Krakowa. Kiedy w sierpniu 1657 roku do blokady dołączył nowy sojusznik Jana Kazimierza, armia cesarska pod Melchiorem von Hatzfeldtem (swoją drogą idąc pod Kraków nam z pomocą armia ta złupiła po drodze kilka miast i wsi, co z czasem przypisano... Szwedom) oraz po poddaniu się armii siedmiogrodzkiej, dowodzący załogą Krakowa Paweł Wirtz skapitulował na honorowych warunkach i opuścił miasto.

Nasza "rekonstrukcja" dość swobodnie bazowała na tych wydarzeniach. Po pierwsze był sam Kraków obsadzony przez szwedzką załogę. Na budowę Wawelu nakręcił się Zbyszek Kaduceusz i skończył ją dosłownie w noc przed bitwą. Efekt jest oszałamiający, co będzie widać na wielu fotografiach poniżej. Naprzeciwko Krakowa łukiem rozciągnięte siły polsko-cesarskie oraz... niewielka delegacja Siedmiogrodzian :) Na lewej flance (z mojej perspektywy - bo patrząc w stronę Krakowa, byłaby to prawa flanka) stanęła dywizja Lubomirskiego, w niemal historycznym składzie z jesieni 1656 roku: dwa regimenty jazdy (historycznie jeden powinien być lekki), regiment piechoty cudzoziemskiej, regiment rajtarów (historycznie było ich tylko 300), pospolite ruszenie razem piechotą łanową oraz masa chłopstwa (w sumie tych ostatnich jakieś 50 podstawek). Najbardziej z lewej strony pojawił się dodatkowy regiment rajtarów. Środkiem stołu płynęła rzeczka, jakaś Rakówka czy Młynówka, traktowana trochę jak strumień (spowolnienie, zakaz strzelania z rzeki) z młynem. Za młynem zaczynały się fortyfikacje strony oblegającej - najpierw czworogran wskośnorogi obsadzony przez piechotę polsko węgierską, dalej reduty cesarskie. Zdjęcie poniżej przedstawia prawie całe pole bitwy z rozstawioną już dywizją Lubomirskiego. Jedyne co się potem zmieniło, to odstęp między kościołem a zabudowaniami dworskimi na pierwszym planie.

Zaraz wrócę do kwestii wystawienia armii, ale teraz chwilę o samym stole. Chyba nie ma ani jednej fotografii, na której pole bitwy widoczne byłoby w całości w sposób wystarczająco czytelny. Wymiary 480x180 cm sprawiły, że była to chyba największa jak dotąd bitwa w systemie Ogniem i Mieczem. Ale oprócz skali starcia (nie liczyliśmy dokładnie ani figurek, ani PSów, ale było to po ok. 3 dywizje na stronę) uwagę przykuwały zwłaszcza tereny. Część z nich już się pojawiała u mnie na "historycznych bitwach" ale to co było teraz sprawiło, że z całą pewnością była to najpiękniejsza bitwa w tym systemie. Wawel i ta wioska po lewej stronie zdjęcia, zrobione przez Kaduceusza - ukłony do samej ziemi i czapki z głów. Polecam wnikliwe przyglądanie się fotografiom, niektóre może zresztą jakoś wyzoomuję - jest tutaj mnóstwo smaczków niewidocznych na pierwszy rzut oka. jedyne, czego "brakowało", to smoka wawelskiego, ale o nim w odpowiednim momencie.

Pole bitwy wzorowałem oczywiście na historycznych mapach - Wawel trochę przesunęliśmy jak jezioro w filmie Barei, żeby ominąć zakole Wisły (zob. strzałka na powyższej mapie). Ten kościół i wieś z wiatrakiem to okolice dzisiejszego kościoła Najświętszego Salwatora a fort czworogran to dzisiejszy stadion Cracovii :) Lasy, górki, pola a nawet winnice rozstawione były bardziej dowolnie.

Wracając do rozstawienia wojsk. Wawel i leżący za nim Kraków obsadzili Szwedzi, nie analizowałem dokładnie co (Kaduceusz - jeśli możesz napisz w komentarzu przynajmniej mniej więcej ile i jakie regimenty) ale pewnie ze dwie dywizje (jeszcze dwa regimenty rajtarów między rzeczką a Wawelem - to była jedna z dwóch pludrackich wycieczek). Na przeciwko Krakowa stanęła cała dywizja cesarska, a myślę, że nawet dywizja+. Bliżej środka pola, między pozycjami cesarskimi a czworogranem stanął jeszcze jeden regiment jazdy koronnej. Obok artylerii na wzgórzach przed Wawelem, zaraz za pozycjami Lubomirskiego, stanęli Siedmiogrodzianie. 

Od drugiej strony wyglądało to tak - tutaj jeszcze Kraków bez Szwedów:

A tu ze Szwedami:
Z komentarzy na FB:
ZBYSZEKZ mojej strony stan armii szwedzkiej jaki wyprowadziłem z półek moich na krakowską wyprawę walną nie był koszerny i pod linijkę zgodny z podręcznikiem, ale obramowany w grywalne rozmiary rzuciłem na stół ni mniej ni więcej dwie garnizonowe dywizje i jedną brandenburską z, przewagą regimentów pieszych no i wymaksowana artylerią kalibru nawet większego acz najemnikom cesarskim po stronie RONu dałem jak uzgodniliśmy to z Alkiem i Jarkiem jeszcze większe, no ale celem gry była dobra zabawa i próba poturlania kości między naprawdę dużą ilością podstawek.
ALEKSANDER: Ja dołożyłem jeden pełen pułk jazdy RONu, razem z 6 husarii, a dalej w pobliżu kościoła z mnichami regiment rajtarów na 22 podstawki. Na mojej lewej flance prowadziłem obronę przed Szwedami wychodzącymi z obozu, a w centrum i na prawej udało się oczyścić przedpola miasta i oddać salwę w oddziały pod samymi murami. Największym problemem była bateria armat szwedzkich, w sumie 6 12-funtowych i 10 regimentowych też wymiatało podstawkę za podstawką.


SOBOTA

Panowie Bracia - uwaga! nadchodzą Brandenbury!

No i przyszli, zajęli pozycje między Salwatorem a rzeczką, a także w widłach z jej dopływem (na tej fotce widać tylko jeden strumień, ale na innych widać te widły). W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, jaką rolę w bitwie odegrają te działa stojące w zbożu. To były w sumie trzy regimenty piechoty (każde z dwoma falkonetami), regiment rajtarii i artyleria dywizyjna: dwa lekkie + dwa średnie).

Obóz cesarski i dodatkowy pułk RON:

Obóz i dywizja Lubomirskiego:

Pora na dwa słowa o dowódcach i uczestnikach bitwy. Po stronie polsko-cesarskiej stanąłem ja, Aleksander oraz OiMowa młodzież, Sebastian i Andrzej:
- Panowie, ale o co chodzi?...
(...)
- Ty zajmij tamto wzgórze a ja podciągnę swoich pancernych...

Szwedami dowodził Kaduceusz, a odsieczą brandenburką Krzysiek z pomocą Kamila:
Plan na bitwę był stosunkowo prosty. Rzeczka w zasadzie rozdzielała pole bitwy na dwa równoległe starcia. Ja swoim Lubomirskim przyjąłem na klatę odsiecz brandenburską, wiem też mniej więcej co się działo na styku, ale wydarzeń na samym przedpolu Krakowa, czyli starć szwedzko-cesarskich, już szczegółowo nie śledziłem. Ci co widzieli moje wcześniejsze realizacje "historycznych bitew" mogli się nieco zdziwić widząc mnie rzucającego kości i przesuwającego figurki - swój udział zawsze wolałem sprowadzić do roli kronikarza. Ale nie tym razem.

Powyżej: widok od strony brandenburskiej. Środkiem, klinem między wsią a rzeką, atakują dwa pułki koronne, każdy z szóstką (teraz to się nazywa eMka) husarii. Czworogran i piechota w zagajniku stanowią pozycję ryglową, skąd jednak wyjdą dwa małe, kąsające kontrataki (jazdy wołoskiej oraz piechoty polsko-węgierskiej) - wszystko to w celu absorbowania części sił przeciwnika. Ja zawsze byłem graczem zachowawczym i raczej wstrzymałbym się przed tym atakiem czekając aż przeciwnik nieco podejdzie, ale tu chodziło o zabawę a nie kunktatorstwo. Kluczowy był ten marsz rajtarów na skraju w celu zajęcia wioski - niestety, Brandenburczycy doszli szybciej. 12 muszkieterów weszło do dworku i generalnie nie było szans ich stamtąd wykurzyć, zwłaszcza że nie były to jedyne wrogie siły w okolicy. Próbowali rajtarzy, w pewnym momencie do szturmu ruszyli nawet chłopi, wszystko bezskutecznie.
Poniżej: jedna z czterech band chłopskich zajmuje teren kościoła, w którym do walki szykują się... wojowniczy mnisi.
Brandenburscy muszkieterzy idą przez wieś w kierunku dworu:
- W imię Boże - bijcie tych pludraków!

Rajtarzy dochodzą do zabudowań dworskich, ale wróg jest nieco szybszy...:
Poniżej sceny nieco późniejsze, kiedy chłopi razem z rajtarami próbują otoczyć te zabudowania, ale po bezskutecznych atakach wycofają się: chłopi na teren kościoła, a rajtarzy spróbują wspomóc szarżujące w centrum pułki RON:

Tymczasem na środku polsko-brandenburskiej części stołu działy się rzeczy kluczowe do bitwy. W pierwszej turze jazda RON, pod prowadzonym jeszcze z dużej odległości ogniem dział brandenburskich, szykowała się do natarcia, po czym ruszyła już w drugiej turze: 
Przeciwnik ze wszystkiego czym mógł strzelał w husarię. A miał czym: osiem działek lekkich, dwa średnie, muszkieterzy starego typu z muszkietami o dużym zasięgu. Husaria trzymała się jak mogła, ale coś ją tam jednak od czasu do czasu drasnęło. W końcu doszło do pierwszego starcia i... gong. 11 kości, wszystkie biją na 8 (impet, pistolety, kopie) i tylko... trzy trafienia. Z tego dwa wybronione!. To był jeden z kluczowych rzutów w tej grze. Nie da się, ani nie ma potrzeby, opisywać wszystkiego ze szczegółami, ale w tych atakach najpierw wykrwawił się jeden pułk jazdy, potem drugi. Raz byłem już tuż tuż przed tymi przeklętymi armatami w zbożu, jeszcze tylko dodatkowy ruch szarżujących, ale ogień z kartaczy zrobił swoje i cała szóstka pancernych z rohatynami poszła w rozsypkę. I tak skwadron za skwadronem. Tutaj koroniarzom brakowało przede wszystkim artylerii - jedynie jedno lekkie działko i jedne organki, coś tam raniły muszkieterów na skrzydle. (Teraz jak to piszę, uświadomiłem sobie jeden błąd. Strzelałem do muszkieterów zamiast do dział, wiedząc że przecież i tak je obsadzą, ale zapomniałem, że wtedy ta artyleria będzie jednak znacznie słabsza - jeden strzał na turę i z mniejszą skutecznością. A graliśmy bez liczenia amunicji...)


Na drugim skrzydle w tym czasie bitwa ograniczała się raczej do pojedynku artyleryjskiego na duże odległości,. Zwłaszcza działa szwedzkie paraliżowały wojska cesarskie. A dział tam było dużo i olbrzymich wagomiarów.
Poniżej ogólny przebieg działań na tym skrzydle:
Szwedzi z Krakowa przeprowadzili dwie wycieczki. Jedna z nich, ta przy rzece, skończyła się szybko, o niej za chwilę. Druga szła przy krawędzi stołu i w końcu, nie wiem dokładnie ale może koło 5-6 tury, przełamała szańce bronione przez cesarskich. Środek sił cesarskich przez kilka tur praktycznie stał, dopiero pod koniec bitwy ruszył do szturmu na Wawel. Późno, bo wcześniej skutecznie paraliżował je ogień szwedzkich armat z zamku i miasta:

W drugiej-trzeciej turze doszło do ciekawego starcia na styku obu części bitwy. Dwuregimentowa wycieczka Szwedów ruszyła do ataku wzdłuż rzeczki - jeden regiment rajtarów ruszył na koronny pułk jazdy a drugi skręcił na mostek i próbował objechać wzgórze obsadzone polską artylerią i dragonią:
Zaszarżowali dragonię, ale nadziali się na kontrszarżę zaciężnych kopijników i "ogień" flankowy dwóch skwadronów rajtarów. Tym ostatnim coś jednak nie stykło, nie wiem, może proch zamókł, w każdym razie... ani razu nie trafili!!! Oczywiście rajtarzy i tak uciekli przez ten sam most, nadziewając się z drugiej strony na atak jazdy RON, ale wynik walki mógł być bardziej spektakularny. Cześć kompanii rajtarskich przechodziła też rzeczkę atakując bezpośrednio wzgórza, ale tu przepychanka trwała aż do końca bitwy.


Rzut oka na całe pole bitwy - początek trzeciej tury:

Nie widziałem tego w czasie bitwy, zajęty swoim skrzydłem, ale z fotek wynika, że wojska cesarskie spróbowały wyjść ze swoich umocnień, prawdopodobnie w celu przeciwdziałania szwedzkiemu natarciu na drugim (dla mnie) końcu stołu (patrzcie na te armatkę!):

Tymczasem wracając na front polsko-brandenburski - poniżej fotka z pierwszych etapów starcia. Pułki RON atakowały wąskie gardło, między wioską a rzeczką (na drugim planie jeszcze dwa małe ataki jazdy wołoskiej i hajduków odciągające uwagę przeciwnika - potem tą samą drogą pójdzie mały kontratak skwadronu rajtarów, z takim samym skutkiem...)
Strzela wszystko co może, w pewnym momencie miałem ochotę w trakcie tej fazy bez rzucania kośćmi po prostu zdjąć parę figurek i próbować zdawać morale:

Sytuacja w czwartej (zdaje się) turze: kropeczkami linia rozgraniczenia pomiędzy dwoma pułkami RON. Jak widać ten, który szarżował wcześniej, został mocno przetrzebiony. Ten duży X oznacza miejsce, do którego doszedł skwadron pancernych z rohatynami, po czym znikł. W tym momencie po raz pierwszy zaświtała mi myśl, żeby wstrzymać atak, wycofać się i przegrupować. W prawdziwej bitwie to mogło by mieć sens, ale to była gra, zatem... Prawy pułk dostaje rozkaz odwrotu (na dwie podstawki przed osiągnięciem progu złamania), lewy rozkaz ataku. W czasie bitwy trochę się wystraszyłem tych pikinierów z lewej strony, dlatego starałem się ich obejść, ale to jeszcze bardziej kanalizowało morderczy ogień z dział przeciwnika. Może trzeba było jednak coś poświęcić i rzucić na tych pikinierów?
 
Tymczasem słońce nad polem bitwy chyliło się już ku zachodowi i trzeba było dać wytchnienie. No i spróbować sprawdzić co by było gdyby... pod Beresteczkiem:


NIEDZIELA


Poniżej poranny rzut oka na pole bitwy. Prawoskrzydłowy pułk jazdy RON, mocno przetrzebiony, dostaje rozkaz odwrotu. Drugi powinien dostać taki sam, ale jednak spróbowałem jednak jeszcze zaatakować (linia rozgraniczenia pokrywa się w zasadzie z linią widoczną pomiędzy matami. Zapomniałem, że inicjatywę ma przeciwnik - gdyby nie to, ten wysunięty oddział kozaków z rohatynami dostałby jednak rozkaz szarży... Ale nie dostał... Pojedynczymi czerwonymi kropkami zaznaczone dwa skwadrony rajtarów (w tym jeden już ucieka) które po nieudanym szturmie na zabudowania dworskie postanowiły wesprzeć ataki RON. Ze skutkiem widocznym na zdjęciu - ten wysunięty do przodu miał na siebie ściągnąć ogień artylerii. Generalnie efekt był taki, że po tej turze dwa pułki/regimenty osiągnęły próg złamania, a trzeci w następnej (chyba że wszystkie już w tej, bo nie pamiętam dokładnie). Dwiema kropkami oznaczony bezczynny jak dotąd oddział muszkieterów, który miał wzmocnić ogień z zagajnika. Czerwony X to miejsce, gdzie zostali dopadnięci i zniszczeni kozacy z rohatynami. Pospolite ruszenie nieco wcześniej ruszyło spod obozu w kierunku mostu na rzece a rajtarzy (wraz z siedmiogrodzkimi kopijnikami) z prawej strony, którzy nie mieli tam już nic do roboty, zaczęli przegrupowanie na lewe skrzydło.

Kiedy już było wiadomo, że po tej turze oba pułki jazdy opuszczą pole bitwy, husaria ruszyła do ostatniego ataku. Za chwilę w tym miejscu pozostanie tylko ta dwópodstawkowa chorągiew z samych odwodów dywizyjnych Lubomirskiego... Rajtarzy są już blisko, ale kiedy dojdą, polskiej jazdy już nie będzie. gdybyśmy grali jeszcze dwa, trzy etapy, pewnie doszłoby do dalszych walk, a tutaj właściwie nic więcej już się nie wydarzyło.


Wróćmy jeszcze na chwilę na front szwedzko-cesarski. Tu ataki zdaje się szły dwutorowo - przy samej krawędzi do przodu parli Szwedzi, w środku zza okopów wyszli cesarscy.

Tymczasem po stronie szwedzkiej (? - a może to koronny dywersant?) pojawił się nieoczekiwany przeciwnik...
- Panowie, ale smok się liczy za jednego?

Poniżej na pierwszym planie wynik skutecznego ataku szwedzkiego - opuszczone cesarskie umocnienia; na drugim szturm na Wawel:

Bitwa się skończyła po 8 etapach. Kto wygrał? - jak zwykle wszyscy ci, którzy wracali do domu  z bananem zadowolenia na twarzy. Nie wiem natomiast, co na to nasze żony, w oczekiwaniu na powrót mężów po bitwie...:

*   *   *
Powiem tak. Trochę nie chciało mi się robić tej bitwy. Zmęczenie materiału, wyczerpania formuły... sam nie wiem. Ale ostatecznie jestem mega zadowolony. W sąsiednim pomieszczeniu wrzało jak w ulu, a u nas spokój i luzik. Nie wiem, w co oni tam grali na tym turnieju, ale my na pewno graliśmy w "Ogniem i Mieczem"... :)
Dla ciekawskich i purystów - choć graliśmy na zasadach pierwszej edycji (co widać już na zdjęciach) to jednak z pewnymi uproszczeniami. Żeby upłynnić rozgrywkę (graliśmy pełne osiem tur, a jeszcze ze dwie mogliśmy spoko dokończyć. Ruchy na tyłach były szybkie i na oko, bez szczegółowego mierzenia. Uproszczone zbieranie ran (nie rzucaliśmy wcale, tylko pierwsza rana była automatycznie anulowana za rozkaz od dowódcy). 
Trochę pewnie ochłoniemy, nabierzemy sił i pomyślimy o jakiejś nowej bitwie. Ale to z czasem.

*   *   *
Organizacja wydarzenia możliwa była tylko dzięki oddaniu i zapałowi MISZCZA - wielkie dzięki i ukłony! Turnieju ocenić nie mogę, ale całe wydarzenia na nieosiągalnym dla innych organizatorów poziomie. Zresztą, co tu języka strzępić, polać mu!
Dzięki Zbyszek - Kaduceusz. Twój zapał też mnie trochę mobilizował. Dzięki za grę: Krzysiek, Aleksander, Kamil, Sebastian, Andrzej - mam nadzieję, że wszyscy się dobrze bawiliście. Ja tak.

Paweł - dzięki za kubeczki!
Robson - dzięki za fotki (część materiału ilustrującego tę relację jest z mojej komórki, a część od Robsona właśnie)

*   *   *
Zdjęć jak zwykle jest bardzo dużo, a mnóstwo osób robiło jej jeszcze dla siebie. Na koniec wrzucę jeszcze parę, już bez komentarza, ale z gorącym poleceniem obejrzenia!

Jeszcze raz:
WIELKIE DZIĘKI!!!